O bieganiu wstępne rozważanie.Tekst Radka.

Opublikowane: poniedziałek, 8 lipca, 2013 Autor: Damian Orzechowski
fot. Daria, www.mszanafoto.pl
Z ogromna przyjemnośćią zamieszczam na naszym blogu tekst Radka Rusnarczyka. Naszego serdecznego przyjaciela, przy okazji męża naszej serdecznej przyjaciółki;)
  Za to co zrobił ten facet, należy mu się wielki szacunek, ale o wsztskim dowiecie się czytając Jego relację. Warto poświecic chwilę i przeczytac uważnie cały tekst.
Radek pisze:
Dawno, dawno temu… Kiedy byłem nastoletnim chłopakiem biegałem regularnie w międzyszkolnych zawodach w sztafetach i indywidualnie. Miło to wspominam, tym bardziej, że oprócz bólu była i victoria, ale to szmat czasu temu było, więc zapomnijmy.
Niedawno moich Przyjaciół, Karolinę i Damiana spotkało niebywale przykre doświadczenie. Ich wspaniały Syn Bartek przyszedł na świat bez lewej stópki. Było to przykre i wstrząsające zdarzenie dla mnie i mojej Żony Darii. Co dopiero dla Rodziców niewinnego dzieciaka…
Dziś na szczęście szok i żal mamy zdecydowanie za sobą. Bo rzeczywistość jest taka, a nie inna i trzeba brać się z nią za bary!
Od początku postawa Damiana (Orzecha) Orzechowskiego wzbudzała mój podziw i szacunek. Jego wsparcie dla Karoliny w całym szoku i wstrząśnieniu poporodowym było wspaniałe i mogłoby służyć za wzór.
Jak jest dzisiaj? Akcja zainicjowana przez Damiana „Biegnę, żeby Bartek mógł biegać” jest po niespełna dwóch latach, wspierana spontanicznym odruchem ludzi aktywnych, obecna w całym kraju! Zasługuje to na szacunek i podziw dla Autora (Damian wraz z Karoliną) za konsekwencję i dla wszystkich biegaczy, którzy się do akcji przyłączyli, przyłączają i BĘDĄ przyłączać. Bo biegacze to naród szlachetny!
Ja swoją aktywność biegową rozpocząłem właśnie na okoliczność Bartka Orzechowskiego. Chłopaczka, który pełzał (dawniej) i biegał (namiętnie tupiąc) po podłogach naszego domu 🙂 Podczas gdy w ostatni długi weekend majowy Bartek z Rodzicami odwiedzili nas, po relacji Damiana o organizowanym w CK biegu na rzecz Chłopaka, zrodziła sie w mojej głowie myśl (z ówczesnego mojego punktu widzenia) szalona. Pomyślałem: „spróbuję”. Kilka dni potem zarejestrowałem się jako uczestnik V-tki dla Bartka.
Długi weekend się skończył, Goście odjechali, a ja zostałem z zobowiązaniem i… treningiem. A tu fajeczki, lekko 8 kg nadwagi… Warunki w Mszanie Dolnej do biegania są co najmniej dobre (mamy jedyny w powiecie stadion lekkoatletyczny, jest więc jako-taka bieżnia ziemna), ale samo się nie robi.
To był jakiś koszmar. Przetruchtać za pierwszym razem udało się raptem 1500m. Do wymarzonej V-tki pozostawało 7 tygodni, a ja przebiegając 3km widziałem czarne kropki. W dodatku nie miałem świadomości, że buty do biegania kupuje się o rozmiar większe. Niestety w moje treningi wkradać sie zaczęła ambicja. Dla niektórych może śmieszna, bo marzyłem by przebiec Piątkę dla Bartka poniżej 30 minut (!). Miałem też cichą nadzieję, że będę w połówce tych którzy ukończą.
Organizacja biegu 26.V.2013 w Kielcach miło mnie zaskoczyła. Od wszystkich biła radość że są na MOSiRze i że wezmą w tym zdzrzeniu udział. Poznałem osobiście osoby o których opowiadał Damian, z Agnieszką i Bartkiem Kozibarem Kozłowskimi i Andrzejem Endorem Kuletą na czele. A ja z jednej strony radocha, a z drugiej trema: „żeby nie dać ciała, żeby wykonać założony plan czasowy, żeby nie przejść do marszu, żeby…”. We wszystkim jednak wsparła mnie żona, która opieprzała mnie równo gdy wyrażałem swoje obawy. Jedno było pewne. Miałem fajną koszulkę 🙂
Pamiatkowe zdjęcie „Bartkowej Drużyny” przed startem i myśl, że najmilsze za mną, bo już przygotowanie do startu… No i wyszło moje okropne niedoświadczenie, bo już ustawiłem się źle (pod koniec stawki). I do wybiegu ze stadionu byłem zamknięty w „ludzkiej klatce”. „Biegniemy”- sobie myślę i slalomuję jak się da. Wybiegamy na prostą. O ja pierdzielę! Przede mną moooorze ludu rozciąfniętych już pewnie na 500m. Spuściłem wzrok. Lukam na zegarek i stwierdzam, że nie spojrzałem o której przekroczyłem start… Masakra. Ale oddech równy i starcza. Tylko ludzi wyprzedzam jakby wolniej. A i tak sobie myślę „za szybko Radek, za szybko”. Ze stresu przegapiłem pierwszą i drugą tabliczkę informującą o przebytych kilometrach. I na tym podbiegu na 3 kilometrze zamajaczyła mi z daleka białość kolejnej. „Jak nic czwórka to będzie”-pomyślałem i wytrzeszczam gały. A to była trójka. Jeszcze 2 zostały. Ogólnie rzecz ujmując ten czwarty kilometr upłynął mi na marzeniach by sie wreszcie skończył. A jak minąłem 4, czas było przyspieszać na tych zwaciałych już kulasach. Pamiętam że szturmowałem wysoką panią z napisem „Dorotka” na plecach, która sadziła chyba dwumetrowe kroki. Pamiętam, że słyszałem dłuższy czas za sobą przybliżające się mocne kroki, których odgłos narastał, narastał… i przestał, a ja usłyszałem westchnienie „za wcześnie…”, i już tak zostało. Tymczasem widać było juz samochody zaparkowane przed MOSiRem. Marzyłem by być już obok nich. W końcu byłem, mocno zagęszczając krok i jednocześnie wyciągając nogi. Jeszcze z 300… 200… 100 metrów. Wpadłem na metę. Medal (żona), dziubek (żona) i wypluwanie płuc (bez Jej udziału) 😀
Czas 25:26, miejsce 117. Pierwsza oficjalna życiówka na 5km. Bez marszu, dla Bartka, dla idei, dla siebie.
 
A jak jest dziś? Dzisiaj się regeneruję po udziale w drugim biegu masowym. Pokonałem Forresta. Anglosaski Bieg Górski po raz piąty organizowany w miescie Limanowa. Renoma Forresta wysoka. Znałem ten bieg od zaplecza, bo fotografowałem limanowskie zawody w kilku poprzednich edycjach. I ile razy tam byłem z aparatem, tyle razy marzyłem by, tak samo jak olbrzymia większość uczestników, łapczywie wyciągać łapę po wodę na tym morderczym podbiegu. Mentalnie to było jednak poza moim zasięgiem.
No, ale stało się. Zgłosiłem swój udział zaraz po rozpoczęciu zapisów. To jest niespełna 7 km z podbiegiem 300 m n.p.n. Taka pętelka. Biegacze porównują to energetycznie z płaskim półmaratonem (!)- dowiedziałem się jak juz było za późno 😉
Starałem się dobrze przygotować. Po Piątce dla Bartka poczytałem i porozmawiałem o bieganiu ze znajomymi biegaczami. Nie trenowałem stromych zbiegów, by „wyrabiać się” w podbiegach. Na pewno nie na wiele się to zdało, bo czasu na budowanie przyzwoitej bazy tlenowej było za mało. Jeszcze mi kolega pożyczył pulsometr i ostatnie przed startem (5km) wybieganie odbyłem opasany tym czymś. I przestraszyłem się, bo wyszło na jaw że moje wszystkiem niemal treningi są za szybkie, zbyt mocne.
I przyszedł dzień dzisiejszy. Piękna niedziela, choć na przedbiegowych forach huczało od spekulacji na temat pogody. Upał?- źle bo podbieg. Deszcz?-źle bo ślisko na zbiegu w lesie…

fot. Daria www.mszanafoto.pl

Pogoda się wydarzyła, bo było ciepło z delikatnym podmuchem. Forreściaki przechery liczyli na upał i jako bonus wyznaczyli start biegu na 12.00 😉 . Jak ekstrema, to ekstrema! W czasie przygotowań do biegu zgłosiło sie do nas (zapewne na skutek artykułu na stronach Forresta i Limanowa.in) troje licealistów z limanowskiego liceum, którzy w związku ze swoim startem w Forreście zadeklarowali chęć promocji „Biegnę, żeby Bartek mógł biegać”. Damian sprostał zadaniu i koszulki trafiły na czas. TO SĄ NAJLEPSZE KOSZULKI!!! Pobiegliśmy dla Bartoliniego w piątkę.
Na starcie podczas pierwszych kroków chciało się śpiweać hymn. Morze ludzi (415 osób) ściśniętych na wąskiej uliczce wylewało się z bramek pomiarowych jak lawa. Najpierw szybciuteńko, potem z wolna. Do przoduuuuuuuu!!!! No, ale te SCHODY 70 m od linii startowej to było coś z Barei. Jest to laurka policji, która nie zezwoliła na przeprowadzenie trasy biegu przez rondo, które leży na trasie objazdu innej remontowanej obecnie limanowskiej ulicy. A Forrest tegoroczny był jednocześnie Mistrzostwami Polski w biegach górskich służb mundurowych… Mundur mundurowi lupus 😀 można by rzec.
Dwieście metrów po płaskim i podbieg. Ledwo się człowiek ruszył, a tu skrót kroku i wspinaczka. No… trenowało się podbiegi i dobrze. Ale czemu tak krótko??? Może 1 km i marsz. Na pocieszenie stwierdziłem, że idziemy wszyscy jak okiem sięgnąć (ufff). O! Punkt czerpania wody. Kubek w łeb, kubek w gardło. Dalej: trucht, schody, trucht, schody… Do Milenijnego Krzyża na Miejskiej Górze. Las. Miedzy korzeniami, kamieniami wspinamy się. Kurdę, pierwsi nordic walkerzy nas doszli. „Ale zapieprzają”-pomyślałem, ale zaraz potem „zaczekajcie, ja was pogonię”! Kroków nie słychać, oddechy owszem, mieszane ze stukiem kijków. Jakieś dziewczę schodzi na bok i staje. Klepie w ramię i mówię „idziemy, idziemy”… Jest krzyż! Panorama? Jaka panorama, ja chcę na dół! Ludzie jeszcze 4 km do końca! Trza, żeby umykało. Nie cierpię przejścia z podbiegania do zbiegania! Ale lecimy. Luźne kamienie, miejscami stromo, że trzeba zygzakować, udka czuć. Wypłaszcza się, chwila płasko. Ku…a! znowu jakiś podbieg! Ja to pierdzielę, nie biegnę. Przemaszerowalem te 40 metrów i huzia na dół. Jest asfalt znowu. Dziewczę, które motywowalem przed krzyżem śmiga mnie moją lewą. Mówię: „powoli, bo nie nadążę za tobą”. Tyle ją widać było. Zerkam na stoper: jest 35 z sekundami- jeszcze kawałek…
I już monotonnie, po asfalcie w dół. Kiedy ta meta??? Widzę semafor! Biegniemy wzdłuż linii kolejowej, a to znaczy że niedaleko meta! Z przeciwka drepcze biegacz który już ukończył i idzie komus na przeciw. Pytam „ilemi jeszcze zostalo?”, on „jakieś 400 metrów”. Zaufałem. Zatem RUUURA w dół, finiszujemy mocno. Tak jak na ciężkich treningach. Ostatni stromy zbieg? Sprintem- wyprzedzam czterech biegaczy. Wypłaszczenie? Sprintem- wyprzedzam biegacza. Kolega (kibic) mnie woła- pokazuję victorię. Pieprzone schodki- zwalniam i biorę na dwa kroki, dalej- sprintem wyprzedam biegacza. Zakręt 90 stopni- zabiegam, by go ściąć i ścinam maksymalnie. Ostatnie 50 metrów. Słyszę tylko jak spiker mówi: „biegacze, mamy problem! I myślę juz tylko, że z tym że ja za szybko biegnę. Mijam jeszcze dwoje… szczęśliwy mijam metę. Metę, metkę, metunię, metuniuniuniuniuniunię. Glębę chcę całować! Ale … się powstrzymuję, bo widzę, że inni z numerkami już nawet nie czewroni. Dawajcie ten medal!!! 41.05 wg oficjalnych danych datasport. 226 z 390 biegaczy, 62 z 81 biegaczy w mojej kategorii wiekowej. Zadowolony. Wczoraj minęły 2 miesiące odkąd trenuję. Rano w ciemno brałbym wynik poniżej 50:00! Jestem szczęśliwy, chcę biegać! Bieganie uszczęśliwia, bieganie uczy pokory!
„Bartkowy” medal ma gipsowego brata. Jak urządzimy „gabinet”/pokój gościnny zrobię SE wieszaczek na te i kolejne. Jestem biegaczem do cholery, nie???!!! i Biegnę, żeby Bartek mógł biegać!

0 Komentarzy 777 Odwiedzin

Zobacz również

Komentarze

    Dodaj komentarz

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Popularne posty

0