Maratoński krok w tył.

Opublikowane: poniedziałek, 24 kwietnia, 2017 Autor: Damian Orzechowski

Muszę przyznać, że już dawno nie miałem takich nieposkładanych myśli po biegu. Ba! Już dawno bieg nie poszedł po mojej myśli i nie skończył się tak sromotną porażką…

Ale od początku. 
Nie, nie będzie wymówek, że coś było nie tak, że treningowo biegłem 😉 itp., itd. Nie, to miał być kolejny dobry występ, zakończony dobrą maratońską życiówką poniżej 3:10. Miał, ale nie był. 
fot. Paweł Jańczyk szuranie.pl
Pod względem fizycznym, uważam, że byłem przygotowany bardzo dobrze, czułem się dobrze i nawet lekki spadek formy po Półmaratonie Warszawskim (infekcja) nie powinien i raczej nie miał wpływu na mój niedzielny występ. Do tego maratonu przygotowywałem się właściwie od listopada, trenowałem pod okiem Mateusza Jasińskiego, który wprowadził nieco spokoju i opanowania do moich dotychczasowych treningów. Do tego doszła siłownia, kettle, trening w domu. Nawet badania wydolnościowe zrobiłem. Wszystko grało, ja czułem się mocny i dobrze przygotowany i kto wie, czy paradoksalnie, nie był to mój największy błąd…
fot.Paweł Jańczyk szuranie.pl
Brak koncentracji, dopuszczenie do siebie możliwości porażki, rezygnacja. Zawiodła głowa, mentalnie poniosłem bardzo bolesną porażkę. Fizycznie czułem się tak mocny, że chyba trochę zapomniałem o nastawieniu mentalnym. Nie widzę innej przyczyny,bo też nigdy wcześniej nie zareagowałem w taki sposób. 

Kryzys.
Kryzys podczas maratonu jest czymś tak oczywistym i przewidywalnym, że nawet nie ma co się nad tym rozwodzić. Każdy, kto biegł maraton, zna to uczucie w większym lub mniejszym stopniu. Sam znam go doskonale, dopadał mnie już tyle razy…Tylko, że tym, razem nie podjąłem walki. 30km, gorsze samopoczucie i dziękuję: wola walki – OFF, motywacja – OFF, charakter – OFF.
Koniec. Pobiegane. 
Jeszcze jakieś rozpaczliwe próby biegu, ale moja psychika była już pogrzebana, a razem z nią, poszła się *&4%@ cała moja praca i przygotowanie. Ciężko jest mi to zrozumieć, bo  do tej pory, nawet jak nie szło, to liczyła się dla mnie każda minuta, liczyła się walka, a wczoraj tak bardzo mi jej zabrakło – bez różnicy czy ukończę ten maraton w 3:15 czy 3:50. Rezygnacja przez duże R. 
Ktoś powie, że 3:29 to i tak dobry czas. Jasne, ale każdy wyniki trzeba odnosić do siebie i swoich możliwości, a na ten moment, dla mnie to za mało.
mina mówi wszystko…
Wnioski
Najlepszym wnioskiem z tego biegu to…zapomnieć o nim jak najszybciej. Wymazać go z pamięci, zupełnie o nim nie myśleć. Kolejny, nigdy więcej nie dopuścić do sytuacji, w której lekceważę przygotowanie mentalne. Trzeci – trening, trening, trening.
Pogodziłem się (no już prawie) z porażką i biorę ją na klatę, bo tak trzeba, tak musi być. 
Na szczęście dla mnie, mam już za sobą czas, kiedy słaby wynik na zawodach był dla mnie powodem do załamania. Jak mawia Mateusz, nie ma porażek, są lekcje. Ja powiem, że są porażki, które nas czegoś uczą, ok, zrobię krok w tył, ale tylko po to, żeby się rozpędzić! To nie był mój pierwszy maraton i nie będzie moim ostatnim. W sumie był to mój 9 bieg na królewskim dystansie, więc ten 10 może być wyjątkowy…Ale to za jakiś czas.  
P.s. przynajmniej fotki mam fajne 😉
0 Komentarzy 1441 Odwiedzin

Zobacz również

Komentarze

    Dodaj komentarz

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Popularne posty

0