XI Piątka dla Bartka

Kiedy ruszyły zapisy na tegoroczną edycję Piątki, zaglądałem do formularza co najmniej kilka razy dziennie. Lista zapełniała się bardzo powoli, co było nieco zaskakujące ale i demotywujące.

Ludzie przestali biegać? Może formuła tego biegu się już po prostu wyczerpała? Tak, miałem wątpliwości, czy organizacja Piątki dalej ma sens i czy to nie będzie ostatnia Piątka dla Bartka.


Bo przecież u nas bez zmian.

Tak, Bartek dorasta. Świetnie sobie radzi, wiedzie chyba całkiem ciekawe życie. AMP Futbol, wyjazdy na obozy sportowe, campy, treningi w AMP Legii. Rower, basen, hulajnoga. Zdajemy sobie sprawę, że taki obraz trochę mija się ze stereotypowym obrazem osoby potrzebującej pomocy. Ale też od samego początku o to nam przecież chodziło. Te wszystkie zbiórki, biegi, koszulki, właśnie po to były i są organizowane – żeby on mógł normalnie funkcjonować. Los, pech, przypadek (do wyboru) zabrał mu stopę. Jego podejście (i trochę naszej pracy 😉 ) pozwoliło mu w zamian na robienie tych wszystkich fantastycznych rzeczy.
Nie zmienia to jednak faktu, że on cały czas potrzebuje i będzie potrzebować protez, a my będziemy potrzebować pieniędzy na ich zakup. Teraz, za rok, za pięć i dziesięć lat.

Rób swoje.
Kiedy masz w domu osobę, która motywuje cię każdego dnia do pracy nad sobą, jest łatwiej. Kiedy widzisz jak bez słowa radzi sobie z emocjami, które ciebie rozwalają od środa, jest łatwiej. Kiedy widzisz jak ta osoba cierpi i męczy się bo stara proteza tak mocno go uciska, jest łatwiej. Przez kilka tygodni, Bartek dzielnie znosił problemy ze swoją starą protezą. Nie skarżył się gdy w szkole odkręciła się stopa, nic nie mówił, gdy w centrum Kielc musieliśmy szukać kleju do śrub i przykręcać stopę, żeby mógł przejść do chociaż kilka kroków.
To jego zachowanie pozbawiło mnie wszelkich wątpliwości. Pokora. I z taką pokorą chcieliśmy zrobić kolejną edycję naszego biegu.

 

XI Piątka dla Bartka

Po biegu zostałem zapytany, czy to była najlepsza Piątka? Nie, nie była.
Bo każda jest najlepsza. Nawet ta nieoficjalna, podczas pandemii, na której pojawiła się garstka osób. Ona też była najlepsza.
Bo ten bieg nigdy się nie znudzi. To tak, jakbyś na kilka godzin podłączył się do wielkiej ludzkiej ładowarki. Ta energia, radość, uśmiechy na twarzach. To napędza, nakręca i dodaje otuchy.
Te wszystkie znajome twarze, osoby, które od lat biegają dla Bartka. Ludzie, którzy od tego biegu zaczynali swoją przygodę z bieganiem, tacy, którzy biegają już tylko w tym jednym biegu…

Ciężko to wszystko ubrać w słowa, jednak mam takie poczucie, że ci wszyscy, którzy są/byli z nami na Piątce, wiedzą o czym piszę.
Mamy wokół siebie wspaniałych ludzi.
Prowadzący bieg, którzy dają niesamowitą energię i radochę dzieciakom. Dziewczyny w biurze zawodów, które ogarniają całe to zamieszanie. Amp Futbol Family – przyjaciele Bartka z drużyny i ich rodzice, którzy przyjechali z różnych części kraju, specjalnie dla niego. Wolontariusze, strażacy, animatorzy – to Wy tworzycie tę wspaniałą atmosferę.

Bartek dorasta. Zawsze obawiałem się tego, co będzie myślał na temat Piątki. Czy to go będzie krępować? Może zawstydzać?
I jak zwykle, ten niespełna dwunastoletni chłopak zawstydził mnie swoją dojrzałością. On nie mógł się doczekać tego biegu!
A kiedy w niedzielę, przed snem wpadł do nas do pokoju, zanim powiedział „dobranoc” stwierdził, że to najlepsza Piątka w jego życiu i gdyby tylko mógł, chciałby taką organizować co tydzień!
Jeśli miałem jakiekolwiek wątpliwości przed organizacją Piątki, to w trakcie biegu i jeszcze długo po nim zostały skutecznie rozwiane.
Dzięki Wam, uczestnikom. Dzięki każdej osobie, która przyczyniła się do zorganizowania tego wydarzenia. To dzięki Wam…

Do zobaczenia za rok!

XI Piątka dla Bartka!

21 maja 2023 Stadion Lekkoatletyczny, Kielce ul. Leszka Drogosza – NAJPIĘKNIEJSZY BIEG NA ŚWIECIE!

Piątka dla Bartka, to charytatywny bieg na 5 km, z którego całkowity dochód przekazany zostaje Bartkowi.
Nasz syn, 12 letni wiecznie uśmiechnięty chłopak, który urodził się bez lewej stopy. Jedenaście lat temu, wspólnie postanowiliśmy zrobić coś co pomoże Bartkowi. Coś co spowoduje, że Bartek będzie mógł biegać. Tak powstała akcja „Biegnę, żeby Bartek mógł biegać”. Na początku było kilka kilka kilometrów, z czasem kilkanaście, półmaraton i w końcu pierwszy w życiu maraton! Wraz z kilometrami rosła również liczba osób biegających w koszulkach z napisem „Biegnę, żeby Bartek mógł biegać”. Promując akcję, wszyscy przyczyniają się do tego, że Bartek biega, jeździ na rowerze, chodzi po górach i cieszy się normalnym dzieciństwem. Protezy, które trzeba wymieniać bardzo często, powodują, że jesteśmy zmuszeni cały czas gromadzić pieniądze na koncie Bartka, tak, żeby nigdy ich nie zabrakło w razie potrzeby.
Piątka dla Bartka to wyjątkowy bieg, bieg w którym liczy się przede wszystkim obecność, zabawa, atmosfera no i sam bieg, który do tego wszystkiego jest dodatkiem… 5 kilometrowa trasa, brak pomiaru czasu, brak nagród finansowych, a mimo wszystko dla wielu jest to stały punkt w kalendarzu biegowym.

Od Piątki swoją przygodę z bieganiem zaczęło wielu wspaniałych biegaczy i Ty również możesz zacząć z nami swoją przygodę. PIĄTKA dla Bartka jest w 100% biegiem charytatywnym z którego całkowity dochód przekazywany jest Fundacji „Nasz Maraton” opiekującej się Bartkiem Orzechowskim. Środki uzyskane z organizacji biegu Piątka dla Bartka zostaną przeznaczone na protezy i rehabilitację Barka Orzechowskiego.
Ważnym elementem Piątki dla Bartka są biegi dla dzieci.

ZAPISZ SIĘ NA BIEG JUŻ DZISIAJ – OGRANICZONA LICZBA MIEJSC
ZPISY NA BIEG – DOROŚLI

ZAPISY NA BIEG DLA DZIECI
Aby wziąć udział w BIEGU DLA DZIECI należy wpłacić min. 10zł na konto Bartka Orzechowskiego w Fundacji Nasz Maraton. Opłatę można uiścić przez stronę www.naszmaraton.pl/sklep lub w klikając w link: https://naszmaraton.pl/produkt/cegielki-mocy/
TAKIE KOSZULKI BĘDZIE MOŻNA KUPIĆ PRZED BIEGIEM !

Niedokończona Legenda

Bardzo dawno nie pisałem relacji z biegu, i cholera, nie myślałem, że następna jaką napiszę, będzie o zejściu z trasy. Cóż, życie bywa nieprzewidywalne, biegi ultra również.

Mija prawie tydzień od startu w Janosiku Legendzie 110km, przeanalizowałem już chyba wszystko co można było przeanalizować i wniosek nasuwa się jeden. Ja ten bieg przegrałem już w kwietniu tego roku, chwilę po przekroczeniu mety Cracovia Maraton. To wtedy był początek mojej porażki, a 69 kilometr Legendy był tylko smutnym finałem i podsumowaniem tego sezonu w moim wykonaniu. 

Ale od początku.

Dlaczego upatruję porażki wrześniowego biegu ultra w wiosennym maratonie? Bo tam się zaczęło, a właściwie skończyło moje bieganie. Setki kilometrów na treningach, dobrze zrealizowany plan – mistrze treningów, na których mi wszystko wychodziło i w efekcie beznadziejny start w maratonie. Potem przyszło znużenie, niechęć do biegania, spadek motywacji. Niby coś tam biegałem, wychodziłem na treningi, ale to nie było to. Brak frajdy, zajawki, zero przyjemności z biegania. Z takim podejściem trudno jest dobrze się przygotować do biegu na dystansie 110km.

Janosik miał być dla mnie startem sezonu i mimo braku formy, chciałem spróbować. Swoje szanse upatrywałem w nieźle wzmocnionych nogach i ogólnie ćwiczeniom siłowym, które jak nigdy wcześniej wchodziły na treningach. Poza tym, w końcu mam trochę doświadczenia, coś jednak nabiegałem, jakieś góry po drodze były….Bardzo lekce sobie ważyłem ten stat.

Legenda.

Nie chcę się rozpisywać o logistyce przed biegiem i w trakcie. Nie opiszę każdego kilometra tej trasy, ale spokojnie mogę napisać, że nazwa Legenda jest uzasadniona, a Sławek Konopka, który organizuje tę imprezę, ma niezwykle unikalny styl, który stał się już wizytówką jego biegów.

Od początku wiedziałem, że będzie ciężko, ale to co Janosik oferuje na pierwszych 50 kilometrach, przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Trasa po słowackiej stronie jest przepiękna, góry, widoki, podejścia…Mieliśmy świetną pogodę, ciepło (z czasem nawet gorąco) widoczność rewelacyjna, nic tylko podziwiać i …napierać do przodu. No właśnie, napierać, bo z bieganiem to ta część ma niewiele wspólnego, przynajmniej dla takich amatorów jak ja. To była mozolna wspinaczka w górę i próby bezpiecznego i w miarę szybkiego zejścia w dół. Łańcuchy, drabinki, skalne płyty i kamienie, osuwające się pod nogami podłoże, tak to w skrócie wyglądało. Dość powiedzieć, że pierwsze 38km zajęło mi blisko 9 godzin…

fot. ultralovers

Co ciekawe na tej najtrudniejszej części czułem się naprawdę nieźle i nawet gdy na ok. 30 kilometrze piłem wodę ze strumienia (słone leczo z punktu zabrało moje zapasy wody w bardzo szybkim tempie), przez myśl mi nie przeszło, że tak to się może skończyć.

Huśtawka nastrojów.

Nie wiem, czy to tylko moja specjalność, czy jest to specyfika biegów ultra, ale na pewnym etapie pojawia się u mnie huśtawka nastrojów. Przez moją głowę, niczym sinusoida, przelatują myśli od: na luzie;  spokojnie, zrobię to; kurde, jakoś słabo jest; nie, no luz, biegniemy; ja pier…, ile jeszcze; kur…, nic się nie stanie jak nie ukończę; itd. Znam to już dość dobrze i jak do tej pory udawało mi się nie dopuszczać do tego, by jakaś negatywna myśl znalazła się w mojej głowie na dłużej. Organizm się broni, szuka luk i wytrychów, tylko po to, żeby się już nie męczyć – to chyba zupełnie normalne. Ale to co się zadziało u mnie na ok. 65 kilometrze, to nie był wytrych i szukanie luk. To był szturm, wjechanie z buta i wywalenie drzwi do mojej skołatanej psychiki. Jak teraz o tym myślę, to trochę mnie to śmieszy. Czułem się naprawdę nieźle, wszystko miałem sprawne, żadnej kontuzji, bólu, ale w głowie już zszedłem z trasy tego biegu. Ok, było w tym trochę zdrowego rozsądku. Jeśli zostałbym na trasie, na mecie byłbym około 4-5 rano. O 8 miałem wyjechać do domu, a potem od razu do pracy. Jazda samochodem po takim wycieńczeniu organizmu nie jest szczególnie bezpieczna, a na punkcie w Kacwinie wydawała się w ogóle nierealna.  Odpuściłem, pierwszy raz zszedłem z trasy. Mam nadzieję, że już nigdy więcej nie zaznam tego uczucia…

Pokora.

Nie traktuję tego zejścia w kategoriach porażki, świat się nie zawalił, dalej się kręci, tak naprawdę nic się nie zmieniło. Ot, po prostu jeden z wielu, który nie ukończył biegu. To dla mnie duża lekcja pokory, lekarstwo na moje „rumakownie” przed biegiem i zbyt dużą wiarę w swoje możliwości, wiarę bez pokrycia, trochę tak na kredyt. Szkoda, ze stało się to na tak fajnej imprezie, ale z drugiej strony…może to i dobrze? Większa strata, cenniejsza lekcja?

Na Janosika kiedyś wrócę, rozliczę się z tą trasą i sam ze sobą. Jedno jest pewne, będę lepiej przygotowany!

0